Czasami na spotkaniach i szkoleniach pytam ludzi o to, kto NIE korzystał ani razu z żadnej sztucznej inteligencji. Parę lat temu las rąk to była norma. Dziś są to pojedyncze osoby, które – gdyby podrążyć temat – pewnie oszukują same siebie. Korzystały. Napewno. Nie jeden raz, tylko nie są tego świadome. Prezes Kaczyński zapewne znalazłby się w tej grupie. Jest to wszak człek technicznie niezaawansowany. Jego partia, wprost przeciwnie. Należy więc do grona nieświadomych użytkowników. Na tym można by zakończyć wywód, gdby nie jedna obserwacja. Grono „nieświadomych” ma tendencję do wzrostu a „świadomi” coraz słabiej rozumieją jak to działa i czym może się skończyć szaleństwo związane z AI, która zerwała się z ludzkiej smyczy.
Nie. Nie będę tu straszył „Terminatorem” i wszędobylskim SkyNetem. Nasz własny komputer, w przeciwieństwie do rządu, nie chce wiedzieć o nas wszystkiego. HAL9000 z legendarnego klasyka Stanley’a Kubricka jeszcze nie istnieje i nie chce nas zabić. Nie zmienia to faktu, że powoli wchodzimy w epokę, w której jeden człowiek nie będzie już w stanie ogarnąć tego, jak działają zaawansowane sztuczne inteligencje. Stają się one czarną skrzynką. Tworzy się je zresztą po to, aby rozwiązywały problemy samodzielnie. Prościej jest zakodować narzędzie do rozwiązania trudnego przypadku niż dojść do tego samemu. Dziwne? Nie, to optymalne. Zespołowi ludzi zajmie to za dużo czasu. Nie ma też gwarancji powodzenia. Komputer da radę albo i nie, tylko zrobi to znacznie szybciej. Wyobraźmy sobie, że stworzylibyśmy program do wymyślania programów politycznych. Jestem Kaczyńskim, co mam zaproponować wyborcom, aby wygrać na jesieni. Drrrt… Drrrt…. w parę minut mamy rezultat. Banalne. Prawda? W zasadzie już teraz Chat GPT podsunąłby nam jakieś pomysły. Zresztą robi to ciągle, ponieważ na świecie są miliony osób żądnych władzy. Sadzi banałami, uchyla się od odpowiedzi albo całkowicie zmyśla. Nie został do tego zoptymalizowany, ale jest tańszy niż agencja PR-owa. Gdybyśmy jednak wytrenowali go na ściśle określonych danych socjologicznych, wrzucili do tego informacje ze spisu powszechnego i całą bazę administracji skarbowej, podlali to sosem a’la Roman Dmowski, to rezultat mógłby być conajmniej ciekawy. Podstawowe pytanie, które polityk chciałby zadać takiej AI brzmiałoby tak: do kogo mam się zwrócić w poszukiwaniu nowych zwolenników oraz jak to zrobić. Standardowe pytanie, kierowane do każdego socjologa polityki. Tylko jak na nie odpowiedzieć. Trzeba dużo danych. Trzeba stworzyć jakiś sposób ich analizy, sprawdzić hipotezy, zweryfikować wyniki. Tylko po co to robić. Prościej będzie napisać model głębokiego uczenia maszynowego, który metodę wymyśli sobie sam. Dajmy mu tylko dane, dużo danych i odpowiednio wydajny komputer. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rezultat, który otrzymamy, wykroczy daleko poza prognozy nawet najlepszych ekspertów. Dostrzeże coś, czego nie da się zobaczyć. Zaplanuje strategię i kolejne ruchy. Kaczyński chciałby mieć takiego sztucznego pomocnika, bo z osobistą byłyskotliwością jest coraz trudniej.
Może ktoś powiedzieć, że to science-fiction. Kilka lat temu, uważano, że jeszcze długi czas komputery nie będą w stanie samodzielnie generować logicznych i spójnych odpowiedzi. Dziś jest to możliwe. Mało tego, są one w stanie tworzyć coraz bardziej wiarygodnie wyglądające obrazy, filmy i nagrania audio. Kilka miesięcy temu, krążyła po sieci informacja, że ludzie Kaczyńskiego szukali dostępu do narzędzi firmy Adobe, do generowania głosu na podstawie próbek dźwięku. Nowe przemówienie Hitlera? Czemu nie, ale lepsze by było nowe przemówienie Donalda Tuska i to w całości po niemiecku. Brzmi strasznie? Ale to możliwe. Przy odrobinie pomysłowości, możnaby wykreować dzięki takim narzędziom kandydata do Sejmu, który nie istnieje w obiegu. Nie ma rozpoznawalności. Jest tylko dowodem osobistym, z numerem pesel. Profil online. Proszę bardzo. Nagrania wideo ze spotkań wyborczych – nie ma sprawy. Kto ma na nim być? Seniorzy, matki z dziećmi. Kibole? Nawet zadymę zrobią. Seria artykułów do lokalnej prasy? Na każdy temat. Chat z mieszkańcami dowolnej miejscowości – podpinamy bota i sobie będzie gadał. Sytuację ratuje tylko jedna kwestia, czas. Przygotowanie operacji wymaga sporej wiedzy, ogromnych zasobów i czasu. PIS ma pierwszą i drugą kwestię ogarniętą. Gdyby na potrzeby działania AI trzeba było zbudować superkomputer, Orlen to sfinansuje. Ekipa Kaczyńskiego ma nawet dane. Dysponuje przecież rejestrami państwowymi. Nie ma tylko czasu. Zbliżająca się kampania wyborcza będzie tą, w której analizy społeczne będą wciąż opierać się na ludziach. Produkcja materiałów kampanijnych również. Sztuczne inteligencje stworzą zapewne trochę zamętu, ale nie będzie to czynnik decydujący. Kolejna kampania – ta prezydencka – może już wyglądać zupełnie inaczej.
Na koniec odpowiedź ChatuGPT, któremu zadałem pytanie o to, czy tekst zawiera jakieś nieprawdziwe informacje. Odpowiedź może zaskoczyć, ale jest trafna: „W tekście „AI kontra Kaczyński” nie można stwierdzić jednoznacznie, czy znajdują się jakiekolwiek nieprawdziwe informacje, ponieważ nie podano konkretnych faktów, danych czy źródeł informacji. Tekst jest opinią autora, zawiera spekulacje i hipotetyczne sytuacje dotyczące wykorzystania sztucznej inteligencji w polityce. Należy pamiętać, że sztuczna inteligencja wciąż rozwija się i ma swoje ograniczenia, a wypowiedzi dotyczące jej potencjalnych możliwości i skutków są często spekulacyjne.” Odpowiedź jest godna polityka. Ani tak, ani nie. Coś powiedzieć jednak trzeba.