Netflix – „Kod wart miliard dolarów”

Dziś na weekend polecam zwykły serial, choć w pewnym sensie jest to coś pomiędzy para-dokumentem a fabularyzowaną historią. Pierwszy odcinek, to generalnie klasyczny para-dokument. Pogmatwane? Prawda?! Produkcja opowiada losy jednego z najbardziej rewolucyjnych wynalazków ostatnich lat, czyli szeroko rozumianych map cyfrowych ich zoom-owania. Co byście powiedzieli na to, że Google Earth nie powstał w Dolinie Krzemowej a w Berlinie? Jakbyście odnieśli się to tego, że wynalazcą genialnego algorytmu jest człowiek o swojsko brzmiącym imieniu: Jurii. „Kod wart miliard dolarów” opowiada, jak było naprawdę i jeśli ktoś jeszcze nie widział tej produkcji, to warto. 

Jest rok 1993, tuż po upadku muru. Berlin był wtedy stolicą wszystkiego ale nie zaliczały się do tego zaawansowane technologie. Kluby techno rządziły. Na popularności zyskiwał wtedy nowy rodzaj sztuki: videoart i w ogóle sztuka inspirowana technologią oraz sztuka cyfrowa. Joachim Sauter, zmarły w 2021 roku, performer i artysta pomyślał sobie, że fajnie by było pokazywać ziemię z kosmosu. Dobra, to widział każdy, odkąd Gagarinowi udało się wrócić ze zdjęciami.  Gdyby jednak dało się tą ziemią obracać i powiększyć ją tak mocno, że widz miałby wrażenie lotu nad jakimś obszarem, a nawet własnym domem to byłoby genialnie. Hola, hola. To był 1993 roku. Mój własny PC-et miał wówczas 4 MB RAM, karta graficzna była w stanie wyświetlać 16 milionów kolorów w rozdzielczości 640×480 px a standardowy monitor liczył sobie zaledwie 14 cali. Pliki MP3 były wtedy ciekawostką a Internet dopiero się rozkręcał. Nie było Google, Facebooka i otaczających cię zewsząd śmiesznych kotów. Jochan, czy ty nie oszalałeś? Wizja była świetna, ale nadawała się do realizacji jako efekt specjalny do „Star Treka”. ówczesne komputery nie dałyby rady tego unieść. Takie domowe, oczywiście. Stacje robocze Silicon Graphics z rodziny Onyx potrafiły znacznie więcej. Tylko jak bezrobotny artysta ma skombinować milion „dojczmarek” na taki aparacik. Sauter znalazł programistów i zaproponowali sfinansowanie projektu poczcie niemieckiej, która była zobowiązana do przekazywania części zysków na projekty o charakterze innowacyjno-twórczym. Udało się, ale pod jednym warunkiem, że aplikacja zadziała i da się ją pokazać na konferencji Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej w Kioto, w 1994 r. Rzecz w tym, że Sauter i jego ekipa sprzedali państwowemu koncernowi kota w worku. Nie wiedzieli, że technologie, które pozwolą zrealizować zamierzenie trzeba dopiero wymyśleć. Jeśli ktoś z czytających zajmował się kiedyś fotogrametrią, mapami cyfrowymi i zdjęciami satelitarnymi, to zdaje sobie sprawę, jak ogromne są to ilości danych. Współczesne komputery radzą sobie z nimi tak sobie, a co dopiero te z lat 90-tych. Ekipa art+.com jako pierwsza na świecie musiała zmierzyć się z Big Data na poważnie i udało się im. Rozwiązali problem skalowania i pewnie setki pomniejszych. Tak rodzi się innowacja. Gdyby JFK nie uprał się lecieć na księżyc, nie wymyślono by zupek instant. Tak samo było w przypadku Terravision. Ich algorytm pozwolił na zapewnienie niesamowitej cyfrowej frajdy.  Nie mogli jednak przypuszczać, że pomysł zmieni życie całej ludzkości. Nie. Nie Przesadzam. Nikt przecież nie wyobraża sobie dziś życia bez map w telefonie. Dobra, zawsze znajdzie się jakiś analogowy nomad z kompasem i raportówką wypchaną wojskowymi mapami.  Możliwość swobodnego zwiększania i zmniejszania była przełomem. Dopisać do niego należy przetwarzanie dużych zbiorów danych w czasie rzeczywistym. Na tym można by sprawę zakończyć, gdyby nie fakt, że Google zrobiło identyczny produkt „Earth”. Zapewniło mu tez coś, czego ekipa Sauerta nie miała: moc obliczeniową i szeroką publiczność w Internecie. 

W tym punkcie dochodzimy do tego, o czym jest serial. Musiało bowiem dojść do procesu o naruszenie patentów. i szeroko rozumianej własności intelektualnej. Jaki był finał, to niecierpliwi mogą przeczytać sobie w Internecie. Serial opiera się na prawdziwych wydarzeniach, jednak siłą rzeczy – trochę odbiega od oryginalnej historii. Scenarzyści pokazuję ekipę Art+.com jako squad geeków. Jeśli ktoś wcześniej oglądał „Dolinę krzemową”, to dostrzeże pewne nawiązania. Twórcy chcieli okrasić produkcję humorem z sitcomu. Chyba się udało. Mnie to śmieszyło. Druga noga scenariusza – amerykańscy prawnicy – wyszli gorzej. Ci od Google’a przypominają raczej agentów z Matrixa. Może zresztą o to chodziło. Korporacja bezceremonialnie wykorzystała pomysł, który w założeniach miał być hakerski i otwarty dla wszystkich. Rekiny biznesu z okolic San Francisco nie mają litości. Czemu mieliby mieć? Zarabiają pieniądze, a to nie jest przecież zabronione. Motto firmy: nie bądź zły, można by w tym kontekście rozwinąć o proste dopełnienie: nie bądź zły, wystarczy, że my już jesteśmy. 

Ponieważ świat jest jaki jest i rozwój państw i firm często opierał się na kradzieży, to ochronę własnego pomysłu trzeba już zapewniać na wstępnym etapie jego powstawania. Nie ma wyjścia. W technologiach jest coraz trudniej. Nie trzeba jednak szukać zbyt odległych paraleli. Na początku XX wieku  twórcy filmowi uciekli przed Thomasem Edisonem to słonecznej Kalifornii a ściślej rzecz ujmując do wsi pod Los Angeles, znanej pod nazwą Hollywood. Dlaczego właśnie tam? Ano dlatego, że wynalzca żarówki miał patenty na kinematografy, które akurat w tym stanie nie obowiązywały. Coś w mentalności ludzi zamieszkujących krainę pomarańczy zostało. Czy tak powinno być, to już jest inna sprawa.  

„Kod wart miliard dolarów” – 2021, produkcja niemiecka, dostępna w jakości HD z polskim lektorem lub napisami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *